Przeskocz do treści
My z „Marcinka”

Witaj Szkoło! i Pokemonowe „dziadki”

Na dobry początek nowego roku szkolnego prezentujemy dwa, wspomnieniowo-współczesne felietony autorstwa Przemysława Czamańskiego (matura 1978).
Felietony powstały na „na okoliczność” niedawnego, wakacyjnego spotkania absolwentów rocznika - Matura 1978.
Miłej lektury!


Wulkany mają częste erekcje” – taki napis widnieje na pożółkłej kartce z liceum, którą zostawiłem sobie na pamiątkę. Geograf oddając moją pracę klasową najpierw śmiał się przez kwadrans, a potem postawił mi „laczka” za brak wiedzy czym są erupcje. Z kolei historyk dostał czkawki, kiedy przeczytał pracę domową koleżanki zaczynającą się od zdania „Sobieski kochał Marysieńkę, ale ciągnęło go do Turków.”
To jednak nic przy tym co mój kolega z ławki napisał na teście z higieny: „Lekarz przed operacją myje ręce i pielęgniarki.” Zszokowana pani od biologii zaprowadziła go do dyrektora, od którego usłyszał: – No i co z ciebie chłopaku wyrośnie?
Przyjaciel zdał na medycynę i został poważanym w środowisku chirurgiem.

To właśnie on zadzwonił do mnie w sprawie omówienia szczegółów organizacji klasowego spotkania po latach. Umówiliśmy się w knajpie.
To co? Po kielichu? – zapytał.
Ponoć picie skraca człowiekowi życie o połowę! – powiedziałem filozoficznie.
No to jakbyśmy nie pili, to mielibyśmy już każdy po 128 lat! – żachnął się przyjaciel.
Zamówiliśmy po dwie lunety z meduzą, czyli po dwie setki z nóżkami w galarecie. Konsumpcja przebiegła w miłej atmosferze. Wspominaliśmy piękne, licealne czasy.
No i jak, smakowało? – zapytała kelnerka podchodząc z rachunkiem.
No dupy nie urywa! – odpowiedział kumpel, który ceni sobie raczej wykwintne dania. Kobitka spojrzała wzrokiem zabijającym każdą formę życia i wycedziła: – Cierpliwości proszę pana!

Przestraszeni wyszliśmy na dwór. Na szczęście przepowiednia kelnerki się nie spełniła. Kupiliśmy piwka, ukryliśmy je w papierowych torebkach i usiedliśmy na ławce.
Co robiłeś dzisiaj rano? – zagadnął przyjaciel.
Wiało więc wypuściłem wnuczkowi w powietrze latawiec w kształcie szkaradnego smoka. – A ty?
W zasadzie to samo. Odwiozłem teściową na lotnisko.
No to smok odleciał, a my pijemy! – powiedziałem radośnie.
Kolega jednak posmutniał.
Wiesz, my chirurdzy to mamy wielu nieprzyjaciół na tym świecie.
A na tamtym?
Jeszcze więcej!
Siedzieliśmy w milczeniu.
Może znowu kupimy po piwku? – zapytałem.
Chciałbym, ale nie mogę – odparł – Jutro jadę na kongres medyczny autem, a śniadanie na kacu jest jak przeszczep: albo się przyjmie, albo nie!

Wódeczka i piwko zrobiły swoje. Zaczęliśmy pochrapywać. Nagle przebudził mnie perlisty śmiech. Zobaczyłem idące ścieżką dwie piękne dziewczyny. Szturchnąłem drzemiącego chirurga.
No i co doktorku? Poderwiemy dupeczki?
Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem i mruknął:
Nie, no ja bym jeszcze trochę posiedział!


POKEMONY Z NASZEJ KLASY

Nasze łóżkowe przebieranki skończyły się wielką awanturą, zanim się jeszcze zaczęły. Przebrałem się za lekarza. Stara weszła do sypialni, a ja do niej: – Pani do dietetyka?

Mówiąc o tym kolega starał się ręką zakryć guza na czole.

Okrutni ci moi koledzy z liceum, ale ja nie lepszy. Kiedyś kwiaciarka poradziła mi, że najlepiej na rocznicę ślubu kupić żonie bukiet róż; w końcu kwiaty same będą mówić o uczuciu. Kupiłem więc połowicy jedną różę, bo nie jestem gadułą, a poza tym szkoda mi było kasy. Żona miała pretensje, że tylko jedna róża więc później nie kupowałem jej kwiatów w ogóle; zresztą nie wiedziałem, że ona miała jakieś kwiaty na sprzedaż.

Jak się przekonałem inni koledzy także mieli podobne przejścia, bo opowiadali o nich w miniony weekend podczas trochę spóźnionej imprezy z okazji 45-lecia matury. Lubię takie spotkania, bo nie zdążysz jeszcze powiedzieć co cię gryzie, a już masz polane. Ze względu na fakt, iż spotykamy się regularnie co pięć lat nikt nikogo nie udaje. Licytujemy tylko ile kto ma wnucząt, kto ma więcej implantów lub szufladę (do tego nikt się nie przyznał) oraz kto ma większy brzuch i wyższe czoło. Odnoszę wrażenie, że nasze licealne koleżanki bardziej dbają o siebie. Tylko jedna z dziewczyn po kilku drinkach zaczęła narzekać, iż za późno zrozumiała, że krowa na opakowaniu czekolady to nie reklama tylko ostrzeżenie. Pocieszyła ją jednak inna licealna koleżanka, która zaproponowała dołączenie do klubu pilates.
Ja już ćwiczę kochana trzeci rok – pochwaliła się kobitka – i wczoraj założyłam na siebie coś co kupiłam jeszcze w liceum!
Chodzi ci o tę starą apaszkę? – zapytał jej mąż, bo to małżeństwo klasowe było, ale dostał szybkiego w bok i zakrztusił się wódką. Reanimowaliśmy chłopa, bo oczy miał coraz większe, ale przeżył.

Impreza była przednia, w stylu: „Jedzą, piją, lulki palą... Ledwie karczmy nie rozwalą.” Kiedy wyszedłem na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza zobaczyłem grupkę zaglądających przez okno miejscowych chłopaczków; spotkanie odbywało się w wiejskim pałacyku. Chłopcy mieli niezły ubaw.
Patrz na te dziadki! – wrzasnął jeden – Podskakują jak Pokemony!
Co ty szczylu wiesz o Pokemonach? – pomyślałem.
Trzeba by mnie było zobaczyć na motorze!


Przemysław Czamański – MATURA 1978