Przeskocz do treści
My z „Marcinka”

Trwał nisko brzęk pszczół

Wędrując nad tak znanym…

Początek marca. Wiosna ruszyła do ataku. Drzewa jeszcze z gołymi konarami, ale na krzakach już przebijają się pierwsze listki.
Górą lecą kaczki. Na tle tych bezlistnych drzew one - jak z dawnych XIX-wiecznych rycin. Mostek nad potoczkiem. Tam - cała gromada kaczek. Wbiegają do wody, gramolą się z powrotem na brzeg. Jakieś zwierzatko przemknęło pod mostek. Jeż, czy…? Dawno w tym Sołackim nie byłem. A tak go lubię. Najbardziej ze wszystkich parków Poznania. Tyle przywołuje wspomnień…

Idzie jakaś starsza para, półzimowo jeszcze ubrana. Tak jakoś słodko zagadana ze sobą.
Ten Sołacz taki naturalny w swoim spokoju.
I już - jakby dawny polski dworek. Pomiędzy drzewami, krzewami.
Kiedyś to była restauracja Sołacka, potem chyba Piracka… Teraz - Meridian.
Przechodzę tarasem. Poprzez szyby widzę profesora Jasia Sandorskiego, prawnika, pochylonego w rozmowie z jakimś starszym panem.

I - wewnątrz tego Meridiana. Na moją prośbę wołają panią Małgorzatę Anders. Ona tu od gastronomii. Prosi, żebym przeszedł do aperitiff baru, zaczekał.
Piję herbatę i słyszę - dyskurs: Efekt wesela, ten końcowy, dobry, jeśli wychodzą rozbawieni… Ten efekt jest bardzo ważny… Bo po latach mówić będą, że nie na weselu Krystyny i Rysia, ale że w Meridianie…. Jeżeli ktoś wrażliwszy, to ja bym proponował minimum kwartet, ale to luźna propozycja… To jeden z nielicznych zespołów grających life - kwartet trzech muzyków i wokalistka…
I już uzgodnienie: W porządku, wszystko wiemy…. Ktoś podnosi, nie widzę kto, telefon, mówi: Słuchaj, zaklep dla mnie termin 22 maja, powiadom chłopaków i Ulkę! Do drugiego: Klamka zapadła! Tamten: Chcemy sobie wybrać jakiś taniec pierwszy…
Wstają, widzę ich w całej okazałości. Młody mężczyzna, młoda szczupła kobieta. Oboje w okularach. To chyba przyszli państwo młodzi… I jeszcze jakiś pan w sweterku…

Jasiu Sandorski też przechodzi. Pytam: Ty też w "Marcinku" kiedyś…? On, że nie, że: Niestety, w "czwórce". Ona przy Szamarzewskiego. Mówi też, że miał kłopoty z dostaniem się tam, bo to były przecież lata pięćdziesiąte, a on był przecież synem dawnego Hallerczyka, w dodatku przedwojennego prawnika.
… I już - pani Małgosia. Woła też tamtego pana w sweterku, który dyskutował o weselu. On - prezesem Meridiana. Adam Czymbor. A pani Małgosia opowiada mi o "Marcinku". Że maturę zdawała tam w 1977. I że pamięta szczególnie profesora Zygmunta Jakubowskiego. Miał ksywę "Paździor". Bała się go cała klasa… Przed matematyką uczniowie w rządku stali przed drzwiami… Ale matematykiem był znakomitym, tak teraz pani Małgorzata uważa. I oni teraz, z tego "Marcinka", co pięć lat mają wspólne imprezy. Dwudziestopięciolecie obchodzili dwa lata temu właśnie tutaj, w Meridianie. A ona kończyła technologię żywności na Akademii Rolniczej i od 16 czerwca 1992 tutaj pracuje. Szczyci się firmą: była u nich Hanna Suchocka z Vaclavem Klausem, była pani prezydentowa Jolanta Kwaśniewska…

Ja dodaję: No i Czesław Miłosz z małżonką Carol… Pan prezes wstaje, na chwilę znika i zaraz wraca z taką jakąś księgą pamiątkową… Kartkuje ją, szuka, pokazuje… Podpis Czesława Miłosza w tej księdze. I dwa zdjęcia… Na jednym widać Miłosza w sali restauracyjnej, w tym miejscu gdzie teraz siedzi Jasiu Sandorski, a drugie zdjęcie to sam cymes! Państwo Miłoszowie w powózce ciągnionej przez konie tu przed tym Meridianem!
Pan się interesuje Miłoszem? - pyta retorycznie pani Małgosia… Tak, tak… - przynaję. I opowiadam im, jak to przyjechał Miłosz do Poznania w roku 1996 na spotkanie w Teatrze Nowym. Przyjechał z żoną Carol… Poznał ją, w kilka lat po śmierci swojej pierwszej żony, w Berkley w USA. Była od niego kilkadziesiąt lat młodsza… I właśnie wtedy w czerwcu 1996 zamieszkali na dwie doby w Meridianie.

… Potem pani Małgosia i pan Adam jeszcze pokazują, gdzie my, "Marcinkowszczacy" z tej naszej matury 1951 roku będziemy w maju 2004 jeść i rozmawiać. Bo tu właśnie odbywać się będzie nasze spotkanie jubileuszowe… Pani Małgosia śmieje się: - No i pląsać… Że jak muzyka zagra, to i zatańczymy… Tłumaczę, że w 1951 była to tylko męska szkoła… I że to jednak było - przed 53-laty, więc… Ale pani Małgosia: - I co z tego? Jeszcze też zachwala uroki spożywania potraw przy wielkim grillowisku, które oczywiście będzie rozpalone na tarasie koło stawu.
Na moją prośbę prowadzi mnie też do pokojów. A właściwie do jednego pokoju, numer 2. W środku dwa szerokie tapczany ze sobą złączone, kilka lamp… Strop dosyć nisko, jak w jakimś schronisku. Pani Małgorzata: - Tu kiedyś dawniej był tylko zwykły strych. Gdy Meridian nastał, przerobiliśmy ten strych na pokoje… Patrzymy przez okno.
Widać staw… Mnóstwo kaczek, dwa wielkie łabędzie…. Górą latają mewy… Pani Małgorzata: - A wie pan, tutaj kaczki zakładają swoje gniazda na drzewach. Wysoko… Czasem znajdujemy tu na dole pod drzewami małe pisklaki kacze, które wypadły z tych gniazd…

Mówi też, że ten pokój numer 2 to jest ich pokój paradny… Kilkakrotnie tu mieszkali państwo Pendereccy.
I jeszcze prowadzi mnie do łazienki. Pokazuje z niejaką dumą: - Jakie to bajeranckie! Bo rzeczywiście ta wanna ma kształt niezwykły, rodzaj kwiatu… Właściwie trzyosobowa. Ten pokój dajemy gratis, jak są wesela w Meridianie… A ta wanna to jakby specjalnie dla młodych par…
I nagle dodaje: - No, Miłoszowie też w tym pokoju spali…

… Poeta, po śmierci Carol, trzy lata temu, w wierszu zatytułowanym "Orfeusz i Eurydyka", a poprzedzonym słowami "In Memoriam Carol" opisał, jak Orfeusz poszedł po Eurydykę do Hadesu, jak na jego błagania pozwolono Eurydyce iść za nim, ale jemu nie wolno było się obrócić. Miłosz: I stało się jak przeczuł. Kiedy odwrócił głowę / Za nim na ścieżce nie było nikogo… / Słońce. I niebo, a na nim obłoki / Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko! / Jak będę żył bez ciebie, pocieszycielko! / Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół. / I zasnął z policzkiem na rozgrzanej ziemi.

….Więc - pożegnanie z Meridianem. I zaproszenie, byśmy tego 15 maja 2004 wszyscy z naszego rocznika tutaj się na pewno pojawili…
Wychodząc, widzę Olafa Lubaszeńko, który ze swoją ekipą - reżyseruje właśnie jakąś sztukę w Teatrze Nowym - usadza się w "Meridianie".

I już wędruję tak znanym, tak mi całymi latami mej młodości bliskim brzegiem tego sołackiego jeziorka… Ileż tu znajomych widoków!… No, krzewów nie, wyrosły już nowe… Ale i przedziwnie piękne, jak te, których nazwy nie znam, w tym przedwiosennym jeszcze marcu całe aż buchające jakąś ciemną czerwienią swych gałązek…. A obok nich w dole nad wodą zachowane z zeszłego roku, o prześlicznej barwie spłowiałej bieli, brunatności, jakieś badyle. Wchodzę na mostek i widzę stąd całą panoramę tamtego jakby polskiego dworku, tego Meridiana…
…Widzę też, jak do tego sołackiego mostku podbiega mały chłopczyk. Biegnie za nim mama, woła strwożona: Synuś, synuś…!!!.
A chłopczyk biegnie śmiało dalej.


A teraz siedzimy z Mietkiem Fęglerskim w mieszkaniu u Andrzeja Jeziorkowskiego. Tam na Ratajczaka, blisko pasażu kina "Apollo". I Andrzej pokazuje nam rysunki do tej naszej książki "My z Marcinka. Matura 1951". … I też - ten widok z mostku na sołacki staw… W tle tam - kępy drzew… A na pierwszym planie - woda. Po niej zaś płynie jakiś okręcik.
Ładny, nostalgiczny to obrazek, jak to u Andrzeja… Mówię: Metafizyczne to jakby jakoś… Andrzej uśmiechając się, jak to on: No, wiesz… To tylko rysunek… Zanieście pani Agnieszce, by do książki… I popatrzywszy jeszcze raz na swoje dzieło, Andrzej dodaje: A ten okręcik, to z papieru… Na tej wodzie. On…
Włodzimierz Braniecki