Przeskocz do treści
My z „Marcinka”

Bąk Hieronim (ur. 1902 – zm. 1984) – j.łaciński

notka biograficzna
Urodzony w 1902 r. w Nacławiu k.Kościana.
Zmarł w 1984 roku w Poznaniu, pochowany na Miłostowie, pole 40, kwatera 5.
W 1931 roku ukończył Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Poznańskiego, uzyskując kwalifikacje nauczyciela szkół średnich w dziedzinie filologii klasycznej i historii starożytnej. Do wybuchu wojny uczył historii starożytnej i łaciny w Gimnazjum Męskim im. ks. Jana Opolskiego w Tarnowskich Górach.
W latach 1945 - 56 uczył łaciny w V. Liceum im. Klaudyny Potockiej w Poznaniu. W tym okresie uczył też łaciny i historii starożytnej w Liceum Zgromadzenia Sacre-Coeur w Pobiedziskach.
W latach 1956 - 1972 uczył łaciny w I. Liceum im. Karola Marcinkowskiego.
Ojciec czworga dzieci. Syn Marek jest absolwentem "Marcinka" z 1951 roku.

Zdjęcia

Jak pamiętam profesora Hieronima Bąka?

My chłopcy z 11 A (matura 1969) byliśmy jego ostatnią klasą. Lekcje zaczynały się od zwyczajowego "Salve Magister!" - odpowiedź Profesora - połączona z gestem ręki zezwalającym na spoczęcie - "Salvete pueri"! W zdobywaniu trudnych umiejętności odmieniania "Puella, puellae", egzekwowaniu słówek, sztuki tłumaczenia Cycerona był bezlitosny. Wobec pogrążonych w myślach o "niebieskich migdałach" ileż to razy wykrzykiwał: "Ty nie chcesz partycypować!" Jednocześnie był dla nas troskliwym ojcem. Miał swój "kajecik", do którego wpisywał nasze (kiepskie z reguły) oceny. Na nasze szczęście w "oficjalnym" dzienniku wpisywał tylko te, które świadczyły jakoś o naszych miernych postępach. Starał się nas poznać, co w tamtych czasach nie zawsze było łatwe. Zdawał sobie sprawę, że niektórzy z nas pochodzili z tzw. "dobrych rodzin". O jego delikatności dobrze świadczy umieszczone w "dzienniczku" pytanie o stopień naukowy rodziców. Nawet w trudnych przypadkach, których w końcu w szkole nie brakuje, starał się ich uszanować.

Nasz pobyt w "Marcinku" przypadł na drugą połowę lat sześćdziesiątych, kiedy wyraźnie odczuwało się siermiężność Gomułkowskiego PRL-u. Nasze bunty, nieokiełznane języki, starał się temperować dobrocią. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, że prof. Bąk prosił na wywiadówkach moją Mamę, abym w wypracowaniach z polskiego tak bardzo nie atakował komunistów. Bodaj najwięcej problemów miał z nami w marcu 1968 roku. Nie ukrywaliśmy, po jakiej stronie były nasze sympatie. Kiedy 12 marca odbyła pierwsza manifestacja pod pomnikiem Mickiewicza, można było na niej spotkać wiele twarzy "z naszej budy". 13 marca po raz pierwszy milicyjna pała chciała nas nauczyć "rozumu". Mimo to w gablotach szkolnych pojawiały się zakazane teksty. Usiłowaliśmy na swój sposób przeżyć swoją pierwszą młodzieńczą rewolucję. Dawaliśmy temu wyraz także na lekcjach wychowawczych. Nasz kochany "Hir" usiłował nas przekonywać "Chłopcy, nie słuchajcie "Wolnej Europy" - przecież to tak straszliwie szumi - nic nie można zrozumieć!". Pomimo, że sam za umiłowanie Ojczyzny w znacznie bardziej dramatycznych czasach wiele wycierpiał (szeroka blizna na prawej skroni świadczyła o katuszach, których doznawał podczas niemieckiej okupacji w Forcie VII) - nie ukrywał, że był wówczas z nami. Nie za bardzo wiem, czy potrafiliśmy mu być za to wdzięczni.

Prof. Bąk rzadko mówił o swej wierze. On po prostu o niej świadczył. W czasach obchodów milenijnych 1966 roku, razem z prof. Mateuszem Paterem uczestniczyli w procesji przy poznańskiej katedrze. W czasach walki z tzw. "religianctwem" wymagało to charakteru i odwagi. Razem z Piotrem Matyllą cieszyłem się przyłapując naszych profesorów na "takim występku". Nawiązywała się jakaś tajemnicza nić wspólnoty. Przecież to wtedy Gomułka mówił o "ograniczonym umyśle Prymasa Wyszyńskiego", Kościół był nośnikiem ciemnoty, i jak to nam usiłowano wpoić do głowy, wraz z szlachtą odpowiadał za rozpicie narodu i wszelkie wady Polaków.

Nasze ostatnie spotkanie przypadło na 30 września 1969 roku. Jako świeżo przyjęci na różne uczelnie studenci, w dzień jego imienin przyszliśmy Mu podziękować. Był głęboko wzruszony. Wyciągnął przygotowane (jednak na nas liczył!) na tę okazję wino. Wznieśliśmy toast. Był to dla nas nieoczekiwany gest. Poczuliśmy się szalenie dorośli i … chyba onieśmieleni tym serdecznym przyjęciem. W tamtych czasach mimo wszystko nie można było nazbyt wiele powiedzieć. Jedno co pewne - będziemy jego dłużnikami do ostatnich naszych dni…

Stanisław Tasiemski, dominikanin, Rzym, matura 1969