Przeskocz do treści
My z „Marcinka”

Węgierskie impresje Polaka

Bywają w życiu okazje bardziej naturalne, aniżeli okrągłe daty urodzin. Tym nie mniej co jakiś czas warto zastanowić się, czy czas miniony został pożytecznie wykorzystany, czy też być może należałoby go uznać za zmarnowany.

      Moje życie układało się przeróżnie, prawie zawsze jednak biegło przynajmniej dwutorowo. Po ukończeniu w 1951 roku liceum im. Marcinkowskiego w Poznaniu studiowałem - jeszcze w Polsce, na Politechnice Poznańskiej - mechanizację rolnictwa. Tam wtedy wystartowałem jako poeta, w grupie literackiej "Wierzbak". Był to burzliwy rok 1956, więc od razu znalazłem się w wielkim wirze wydarzeń, jako że Poznań stał się w drugiej połowie lat pięćdziesiątych oraz na początku sześćdziesiątych jednym z najważniejszych ośrodków życia literackiego i w ogóle kulturalnego w Polsce, znajdującej się wówczas w czołówce artystycznej świata i promieniującej nowymi, wielkimi możliwościami artystycznymi na pozostałe kraje socjalistyczne. Pomimo ogromu przeżyć artystycznych ukończyłem (jakkolwiek z rocznym opóźnieniem - w 1958 roku - studia ze stopniem magistra inżyniera i rozpocząłem pracę zawodową, kontynuując ją do 1990 roku, najpierw w Poznaniu, potem w Warszawie, a później i na Węgrzech, dokąd przeniosłem się w 1965 roku w wyniku małżeństwa, które zawarłem z pewną węgierską pianistką.

      Mieszkając już w Budapeszcie - po kilku wcześniejszych latach przerwy - znów chwyciłem za pióro. Uważałem się wówczas za poetę wieczornego, gdyż na wiersze znajdowałem czas dopiero po zakończeniu całodziennej pracy inżynierskiej. Nie żałowałem tej sytuacji, jakkolwiek rzadko pisywałem wiersze, częściej dokonywałem przekładów z węgierskiej poezji. Pochłaniała mnie i pasjonowała w dużej mierze konstrukcja maszyn rolniczych oraz związane z tym badania i publikacje naukowe w centralnym instytucie konstrukcji maszyn rolniczych. Wiadomo, iż Węgry były zawsze potentatem w zakresie upraw ogrodniczych, ja zaś wyspecjalizowałem się w budowie maszyn do zbioru szeregu warzyw. Jeden z kombajnów, którego byłem konstruktorem wiodącym, otrzymał główną nagrodę Międzynarodowych Targów Budapeszteńskich, a w następnym roku złoty medal na Międzynarodowej Wystawie "Agromaszu" i był sprzedawany w dużych ilościach do różnych krajów, w tym do Polski. Inny kombajn uzyskał nagrodę ministra Hutnictwa i Przemysłu Maszynowego. W jeszcze innym czasie przyznano mi nagrodę za najlepszy artykuł naukowy roku. Zostałem "zasłużonym konstruktorem" - stopnia brązowego a potem i złotego, byłem też głównym współtwórcą szeregu opatentowanych i zużytkowanych wynalazków. Wszystko to działo się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy miałem już na swoim koncie uzyskany na Węgrzech - a więc w nowym mi początkowo języku - tytuł "doktora technicznych nauk rolniczych.

      Moja poezja, a także i przekłady zostały w Polsce zauważone po więcej niż dziesięciu latach, licząc od chwili osiedlenia się na Węgrzech. Zwrócenie na nie uwagi nastąpiło po wydaniu na Węgrzech - w 1976 roku - wyboru moich wierszy w przekładzie na język węgierski i po bardzo dobrych węgierskich recenzjach. Były to zatem drugie narodziny literackie, które przyniosły potem plon w postaci wydanych w Krakowie następnych książek. Pod koniec tego okresu dorósł syn: pół-Polak, pół-Węgier, rezultat zawartego małżeństwa.

      Mimo wielu frapujących niespodzianek, jakich i wcześniej dostarczało mi życie, za najciekawsze, najbardziej ważne uważam jednak lata dziewięćdziesiąte oraz te ostatnie, którymi rozpoczął się wiek XXI. W tym to okresie zaistniała moja przygoda dyplomatyczna, kiedy zostałem radcą Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej na Węgrzech, obejmując stanowisko dyrektora Ośrodka Informacji i Kultury Polskiej w Budapeszcie. Następna przygoda intelektualna to praca w powstałej akurat, nowej węgierskiej telewizji satelitarnej- na stanowisku redaktora oraz reżysera szeregu zauważonych filmów, szczególnie dotyczących piękna Polski i jej kultury, w tym średniometrażowe filmowe wywiady ze światowej sławy artystami, jak Andrzej Wajda, Krzysztof Penderecki, Czesław Miłosz, … a także film o Katyniu, dzięki któremu mogłem znaleźć się i w Charkowie, gdzie spoczywają doczesne szczątki mojego ojca, zamordowanego tam w 1940 roku. W połowie owych lat dziewięćdziesiątych rozpoczęła się też przygoda następna: intensywna działalność na rzecz narodowości polskiej na Węgrzech, trwająca do dziś - już trzecią czteroletnią kadencję - na stanowisku przewodniczącego Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej na Węgrzech, praca związana z zadaniami natury zarówno kulturalnej, jak i politycznej. Za szczególnie istotne uważam założenie w Budapeszcie - przed sześciu laty - Muzeum i Archiwum Węgierskiej Polonii, zaś w ubiegłym roku także jego dwóch filii terenowych. Z kolei obecnie, istniejące od lat szkółki niedzielne przekształcamy w Ogólnokrajową Szkołę Polską, która stanie się drugą - po muzeum - instytucją polonijną na Węgrzech.

      Ażeby nie wyszczególniać jedynie spraw pozaliterackich muszę nadmienić, że w ostatnim dziesięcioleciu wydałem trzy antologie, będące pewnego rodzaju podsumowaniem mojej działalności pisarskiej: wybór wierszy (po polsku i w węgierskim przekładzie wyśmienitych poetów, takich między innymi jak Csoóri i Weöres), wybór prac publicystycznych (po polsku) oraz wybór moich przekładów z węgierskiej poezji (będący trzecią z rzędu - poczynając od 1985 roku - przygotowaną przeze mnie antologią węgierskiej liryki). Ukazała się też w Warszawie antologia "Współczesnej poezji polskiej" gdzie zamieszczone zostały i moje utwory. Wiosną bieżącego roku pojawi się wybór moich pism na temat węgierskiej Polonii, który będzie pierwszym podsumowaniem współczesnych dziejów tej społeczności.

      Czy owe wyliczenia to dużo, czy mało? Jak na prawie pięćdziesięcioletnią działalność - być może - ktoś inny osiągnąłby więcej. Dla mnie najistotniejsza była zawsze analityczna odpowiedź na niejednokrotnie zadawane pytanie: czy warto mi było przenieść się na Węgry i tu na stałe zamieszkać? Jakkolwiek w Polsce na pewno inaczej biegłyby koleiny mojego życia i żywot ten byłby zapewne bardziej upolityczniony, aniżeli na Węgrzech (jakkolwiek i tutaj był on taki), to jednak decyzji z 1965 roku nie żałowałem nigdy. Przybyłem do kraju przyjaciół, którzy przejęli mnie jak swojego, ja zaś staram się im stale odpłacać pięknym za nadobne. Już od dawna wiem także, iż Węgrzy są narodem o wspaniałej, głębokiej kulturze, odmiennej od Polskiej, czy też ogólnie mówiąc od indoeuropejskiej. Dlatego tutejsze przyjaźnie - poetyckie, ale i inne - miały dla mnie częstokroć posmak także niezwykłości. W ostatnich latach odkryłem poza tym szereg nie znanych mi poprzednio wartości i w polskim środowisku na Węgrzech.

      Dla owych wszystkich powodów uważam: nie tylko węgierski książe Arpad dobrze zrobił osiedlając się - wraz ze swoim ludem, w IX wieku - w Niecce Karpackiej. Ja co prawda nie dorobiłem się - jak on - całego wielkiego ludu w tej Niecce, ale mam za to już dwóch wnuków, i to też coś znaczy.
Styczeń 2004