Przeskocz do treści
My z „Marcinka”

I niepokój, I Spokój…

- Andrzej, kiedy zetknąłeś się po raz pierwszy ze sztuką?
- Wiesz, pochodzę z mieszczańskiej poznańskiej rodziny, a mój ojciec w wolnych chwilach, po amatorsku malował takie różne obrazki - przeważnie z pocztówek, reprodukcji itd.

- Zawodowo kim był?
- Skończył szkołę handlową - Handelsschule przy Bergstrasse czyli Podgórnej i pracował w firmie nasiennej Telesfor Otmianowski. W domu wisiał wprawdzie duży XIX-wieczny drzeworyt "Bitwa pod Grunwaldem" według Matejki, ale poza tym nie było znaczących dzieł sztuki. Wprawdzie obiły mi się o uszy typowe w Poznaniu nazwiska malarzy: ... Wywiórkowski, Falat, Kossak, ale ich dzieł nie znalazłem ... Wyjątkiem był Kossak. Autentyczna akwarela Juliusza Kossaka wisiała u znajomych moich rodziców. Ojciec po amatorsku ją skopiował, a ja oczywiście byłem tym "dziełem" zachwycony.

- A co robiłeś w czasie wojny?
- Po wysiedleniu przez Niemców z Poznania do tak zwanego Generalnego Gubernatorstwa mieszkaliśmy w Warszawie. W 1943 roku były dość mocne bombardowania ... Znajomy ojca powiedział: Słuchajcie, wyjedźcie z Warszawy, tutaj jest niebezpiecznie. W Milanówku znam dużą willę, na pewno znajdzie się tam dla was miejsce.
      Mógłbym długo opowiadać, co tam się działo. Rewizje, łapanki ... Takie typowe okupacyjne wydarzenia. I właśnie w Milanówku zetknąłem się tak naprawdę ze sztuką - zobaczyłem prawdziwych malarzy, rzeźbiarzy, trochę innych, jak mi się wydawało, "dziwnych ludzi". Część warszawskiej cyganerii po Powstaniu Warszawskim przywędrowała do Milanówka i spotkała się w willi, w której mieszkałem. Willa ta należała do Jana Szczepkowskiego. Wiesz, tego z "Rytmu", "Polskiej Sztuki Stosowanej", tego, który w 1925 roku na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu zdobył Grand Prix za ołtarz Narodzenia Pańskiego. W chlewiku leżał odwrócony odlew sarkofagu (planowanego na Wawel) marszałka Piłsudskiego - przedwojenne niezrealizowane zamówienie rządowe Szczepkowskiego. Siedziały w nim kury na jajkach. Nawiasem mówiąc ten odlew istnieje (dowiedziałem się od jego córki) i czeka na utrwalenie w materiale rzeźbiarskim. Po latach tu w Poznaniu na studiach w Szkole Plastycznej dowiedziałem się od Hipolita Polańskiego, że w Milanówku, właśnie u Szczepkowskiego, był punkt pomocy dla artystów. Przychodzili tam, pamiętam, owi "dziwni ludzie" z garnuszkami po zupkę ... Tam rodził się przyszły Związek Artystów Plastyków ... No, a ja miałem szczęście spotkać prawdziwych artystów. Brałem blok i w widocznym miejscu demonstracyjnie coś rysowałem, żeby mnie Szczepkowski zauważył. 
      Ze Szczepkowskim byłem, rzec można, zaprzyjaźniony. Miał on warzywny ogródek, który uprawiał oraz białą kozę "Baśkę". Tę kozę wyprowadzałem na łańcuchu, żeby się pasła. On był z tego zadowolony, a mnie sprawiało to (jako mieszczuchowi) przyjemność. Raz tylko przesadziłem w tym pasieniu. Nachylałem gałęzie bzu, a ona zjadała liście z wielkim apetytem ... - Słuchaj - powiedział mi Szczepkowski następnego dnia - nie dawaj jej tyle bzu, bo mleko gorzkie. Mogę powiedzieć, że z wybitnym rzeźbiarzem XX wieku, laureatem Grand Prix w Paryżu, pasłem kozę. Gdy nadal zaś demonstracyjnie rysowałem, żeby być zauważonym, Szczepkowski podszedł któregoś dnia, spojrzał i powiedział: No ładnie, ładnie, rysuj dalej. I poszedł do swojego ogródka ... A ja czekałem na fachową korektę, a najbardziej na pochwałę. Po wkroczeniu Armii Czerwonej, na jego kawalecie do rzeźby, przed pracownią na dworze, na którym rzeźbił Piłsudskiego, zrobiłem ze śniegu bałwana ... Bałwana w kształcie Ruska, z pepeszą. A on na to: Nieźle, nieźle, ale trzeba to zrzucić, bo jak przyjdzie odwilż, to woda wejdzie w mechanizm obrotowy i wszystko zardzewieje. Następna moja "artystyczna klęska ..." 

- Przeskoczymy teraz z tamtego Milanówka do naszego "Marcinka". Miałeś tam kontakt ze sztuką?
- W dzisiejszym galimatiasie, gdy tak naprawdę nikt nie wie dokładnie, co to jest sztuka, mogę stwierdzić, że ponieważ było to gimnazjum ogólnokształcące, profesor Józef Henke, pan od "rysunków i robót ręcznych", nie wdawał się w problemy sztuki. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu. Chłopaki z "Marcinka" traktowali te zajęcia bardzo ulgowo ... Mało kto był zainteresowany. Ja postanowiłem mu "podpaść" no i podpadłem, a potem w perfidny sposób to wykorzystywałem ... Profesor Henke angażował mnie, jako pomocnika przy wykonywaniu na przykład dekoracji, na rozmaite szkolne uroczystości, a ja w ten sposób uniknąłem niejednej klasówki czy kłopotliwego przepytywania. Usprawiedliwiał moją nieobecność na lekcji i na jakiś czas miałem spokój. Ale najważniejszą rzeczą, jakiej się od niego nauczyłem, która zapadła w mojej świadomości na całe życie, to był szacunek dla solidnej, uczciwej roboty. Profesor wiedział, że nie może zrobić z nas artystów, większość kpiła z tych lekcji - przecież nie zdaje się matury z rysunków! Myślę jednak, że uczył nas przede wszystkim uczciwości wobec tego co robimy, niezależnie od końcowego efektu. A jeszcze przypomina mi się z lekcji robót ręcznych taka sytuacja ... Zadanie nasze polegało na wykonaniu "pudełka do szycia". Tam w nim była taka wkładka "na drobiazgi", rozmaite przegródki ... Ta praca została zaplanowana - na całe dziesięć miesięcy. Zaczynaliśmy od rysunku technicznego pudełka, przycinania tektury, sklejania, oklejania itd., wszystko systematycznie jak na linii produkcyjnej. Największe problemy miał z tą pracą mój sąsiad z ławki, Wojtek Skalmowski. Skończył jednak jakoś to dzieło i dostarczało ono nam obu dużo wesołości, bo nie było, delikatnie mówiąc, wybitnym osiągnięciem technicznym. Wszystko to naprawdę było krzywe, nie zamykało się jak trzeba ... Tego samego zdania był też ojciec Wojtka. Rękodzieło nie było najmocniejszą stroną jego działalności, zazdrościłem mu natomist oczytania, inteligencji i wiedzy. Dużo mu zawdzięczam ... Był dla mnie w wielu dziedzinach autorytetem. 

- Spotkałem cię w "Marcinku" już po latach ... W tej auli, w której kiedyś zdawaliśmy maturę ... Ja tam przyszedłem na próbę chóru Paderewskiego, a ty kończyłeś właśnie montaż swojej kolejnej wystawy. Andrzej, co byś dzisiaj miał do powiedzenia o swojej drodze twórczej tamtemu chłopakowi z tej matury 1951? Tamtemu uczniowi, jakim byłeś? Co wygrałeś, co może ci się udało?
- Dla ścisłości - w auli "Marcinka" to nie była moja kolejna wystawa, tylko fragment retrospektywy przeniesiony z "Arsenału" do auli na próbę młodszych kolegów z "Marcinka" ... A jeśli chodzi o wygrane czy niepowodzenia, udało mi się to, że właściwie, z małymi wyjątkami, nie pracowałem. Całe życie się bawiłem - robiłem to, co lubiłem robić, a czasem mi za to płacono. Zaniedbałem wiele życiowych spraw ... Ale o tym wolę nie mówić.

- Wytłumacz mi jednak swoją pasję do heraldyki, do tematyki wojskowej ...
- Pasja to może za dużo powiedziane, ale zainteresowanie ... Historia ludzi to moim zdaniem właściwie historia wojen. Wzajemne zabijanie się to "najbardziej ulubione" zajęcie od Kaina i Abla ... A że w pewnych okresach występowały bardzo atrakcyjne formy towarzyszące tej czynności, no to się tym zafascynowałem ... Średniowieczne turnieje, barok, epoka napoleońska ...

- Co cię w tym pociągało?
- Przede wszystkim forma i jej psychologiczne działanie. A poza tym konie, jazda, kawaleria ... Konie, które towarzyszyły człowiekowi w pracy, zabawie, wojnie ...

- Ja lubię psy.
- Psy też lubię, ale z daleka, bo się ich boję. Lubię, ale mam przed nimi respekt, bo słabo znam psi język.

- A konie?
- Ojciec mi o nich wiele opowiadał. W wojsku służył w konnych formacjach. Opowiadał o koniach, na których jeździł w czasie I wojny. O rozmaitych z nimi przygodach ... A pod naszymi oknami na Kochanowskiego w Poznaniu przed wojną stały dorożki ... Do dziś pamiętam ten smrodek ... Matka latem zamykała okna. A ten zapach poczułem, gdy po wielu latach udostępniono mi kontakt z końmi w stadninie w Pępowie. Tam zrealizowało się moje dziecięce (mieszczucha) marzenie - konna przejażdżka z przyjaciółmi. 

- Rysowanie koni jest przyjemnością?
- Dla mnie tak, choć w dzisiejszych czasach to bardzo trudna sprawa. Większość odbiorców ma gust ukształtowany przez XIX-wieczne widzenie, gdy konie były w powszechnym użytku. To, co ja robię, koniarzom nie za bardzo się podoba. Patrzą na narysowanego konia jak na żywe zwierze na przeglądzie hodowlanym, albo w jakieś konkretnej życiowej sytuacji. 

- A ty jakiego konia w swoich pracach pokazujesz?
- Chcę pokazać jego żywot jako istoty, która też coś czuje, która też przeżywa jakieś emocje, a co myśli - nie wiemy. Napatrzyłem się na różne sytuacje i zachowania ludzi wobec koni. Widziałem i brutalne i przyjazne zachowania - choćby radość, cierpienie, śmierć. To wszystko, czego doznaje każda żywa istota. 

- Andrzej, siedzimy tutaj u ciebie, w waszym mieszkaniu przy ulicy Ratajczaka w Poznaniu, blisko kina "Apollo". I na moją prośbę pokazałeś mi katalogi swoich wystaw.
- Niektórych 

- No właśnie. Pokażmy naszym kolegom "Zza zasłony czasu", tym z matury 1951 jedną twoją wybraną pracę ... I opowiedz mi, nam o niej ...
- To trudna sprawa, jedną pracę wybrać! Bardzo trudna, ponad moje siły. Przez te pięćdziesiąt lat w końcu coś się wydarzyło 

- No to wybierzemy razem ... Może te "Zarośla"?
- To taka jakby synteza mojego myślenia.

- Opowiedz jak ta praca powstała, dlaczego?
- Na to pytanie też nie jestem w stanie odpowiedzieć ... Oglądając, niech każdy myśli co chce ... Dlaczego powstała? Nie wiem. To zapis moich emocji - mówiąc patetycznie

- A technika?
- Akwarela, ołówek. Na papierze. To 1994 rok ... Patrz, to już dziesięć lat. Tu w domu robiłem, to takie przypomnienie, trochę spokoju, trochę gmatwaniny ... Tak pół na pół - teraz to zauważyłem w tym podziale ... I spokój, i niepokój, tak to jest ...

- Więc jeszcze przypomnę z książki "Kto jest kim w Poznaniu", że miałeś ponad 20 wystaw indywidualnych, uczestniczyłeś w około 50 wystawach ogólnopolskich i 20 za granicą ... Że uprawiasz rysunek i grafikę ... Że wpierw pracowałeś w poznańskiej uczelni plastycznej, a później na Politechnice Poznańskiej, że byłeś tam profesorem ... Że twoja żona i córka są też artystkami, uprawiają plastykę. A pytany, co uważasz za ważne wydarzenie życiowe powiedziałeś, że wojnę wraz z jej konsekwencjami, zawarcie związku małżeńskiego oraz zmianę miejsca pracy, przejście z uczelni plastycznej na Politechnikę Poznańską.

Rozmawiał Włodzimierz Braniecki